piątek, 15 czerwca 2018

Sutra Wibracji Wichity

Sekwencja zdarzeń wyglądałaby następująco.

W 1966 roku udział Stanów Zjednoczonych w wojnie wietnamskiej był na fali wznoszącej - czego dowodem same liczby: przez cały rok 1965 (czyli już po incydencie w Zatoce Tonkijskiej, otwierającym drogę ku pełnemu militarnemu wejściu Amerykanów w konflikt) do Wietnamu wysłano 161 tysięcy żołnierzy; w roku następnym kolejne 241 tysięcy, najwięcej w trakcie całej tej absurdalnej trzynastoletniej awantury, w którą zaangażowano 543 tysiące amerykańskich mundurowych, z których blisko 60 tysięcy znalazło śmierć w indochińskich dżunglach i błotach.

W tym samym 1966 roku Allen Ginsberg pisze wielki antywojenny poemat Wichita Vortex Sutra - a właściwie redaguje go na podstawie tego, co nagrywał na magnetofon na tylnych siedzeniach autobusu Greyhounda, którym jechał na południe Stanów Zjednoczonych. Ten moment wydaje mi się poniekąd symbolicznym przejściem od epoki bitników do czasów hippisowskich (niespełna rok po napisaniu Wichita Vortex Sutra Ginsberg będzie jednym z mówców zaproszonych do San Francisco na The World's First Human Be-in, spotkanie założycielskie nowej subkultury). 

W 1989 roku na płycie Solo Piano Philip Glass nagrywa niespełna siedmiominutowy utwór inspirowany poematem Ginsberga.

18 września 2013 roku, podczas krakowskiego festiwalu Sacrum Profanum, kierowany przez Carlo Boccadoro zespół Sentieri Selvaggi wykonał własną aranżację utworu Glassa. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o wierszu Ginsberga.

13 stycznia 2018 roku (niemal dokładnie - bez jednego dnia - w pięćdziesiątą pierwszą rocznicę The World's First Human Be-in) w Krakowie, w klubie De Revolutionibus, Tomasz Bąk rozmawiał z Marcinem Świątkowskim o swoim nowym poemacie, brawurowej parafrazie utworu Ginsberga zatytułowanej Tomaszów Vortex Sutra, publikowanej w czwartym numerze kwartalnika KONTENT. Rozmowa dotyczyła wielu ważnych spraw - a zwłaszcza tego, że ktoś wreszcie powinien ten arcyważny manifest autora Skowytu przyswoić polszczyźnie.

Zerknąłem wtedy na szybko w otchłań internetu (bo - wstyd powiedzieć - nigdy wcześniej nie czytałem Wichity) i pierwszy wers sprawił, że pomyślałem, że być może tym kimś powinienem być ja. "I'm an old man now"... Tak - pomyślałem - to o mnie: coś mi zagmerało w trzewiach i zachciało mi się przywdziać maskę owego starca, indiańskiego szamana (tak jakoś widzę tego, kto mówi u Ginsberga), by coś obwieścić światu.

Po powrocie z De Revolutionibus zrozumiałem, że to ukłucie inicjalnej linijki to było coś więcej - jakiś sygnał, który przez niezbadane otchłanie światów i zaświatów wysłał do mnie Ginsberg. Bo kiedy pisał on - "an old man" - swój poemat, miał dokładnie tyle lat, co ja teraz, czterdzieści. Wtedy zrozumiałem, że nie tylko powinienem, że po prostu muszę.

To, co powstało skutkiem owego przymuszenia - poniżej.

Najpierw jednak chciałbym podziękować Tomaszowi Bąkowi, bez którego inspiracji nigdy nie oddałbym się szaleńczej przyjemności robienia czegoś, czego nie potrafię - czyli tłumaczenia (czegokolwiek, ale tu oczywiście - Ginsberga). Tomkowi zawdzięczam również taki sposób rozumienia Wichity, który towarzyszył mi w moich zmaganiach - o czym będzie jeszcze okazja wspomnieć w komentarzu pod wierszem. No i wreszcie dziękuję autorowi Tomaszów Vortex Sutra za kilka życzliwych słów, którymi wsparł mnie (via Facebook) na początku mej pracy nad spolszczeniem poematu.

Tego mojego Ginsberga pragnę zadedykować drugiemu memu synowi, Arturowi, którego narodziny zastały mnie między wersami "pamięć o grzechach" a "i Titsworth oferuje ubezpieczenia wzdłuż ulicy Hydraulicznej" - bo nie ma przecież mocniejszego antywojennego manifestu niż dziecko.




Sutra Wibracji Wichity

Jestem już stary – i samotny, tu – w Kansas,
ale nie lękam się
i głoszę swą samotność w autobusie
bo nie sam jestem samotny,
ale my wszyscy, jak Ameryka długa,
ludu mój –
i samotność ta jest Wieszczbą,
równie dobrze sto księżyców temu,
jak i teraz, gdzieś w Kansas.
Nie bezkres równin knebluje nam usta,
w które o północy napływa ekstaza języków,
gdy drżą nasze ciała wsparte
pierś w pierś na materacu –
Nie pustka nieba, która każe
powlekać twarze zobojętnieniem,
ani ubrania krępujące
pożądanie, którym jarzy się ukochana skóra,
biała gładź brzucha ukorzeniona we włosach
łonowych.
To nie Bóg przynudzający o zapieraniu się
samego siebie, tej rozsłonecznionej róży
zarumienionej z bezwstydnej rozkoszy
od oczu aż po podbrzusze, tak.
Wszystko robiliśmy w imię tej potworności,
którą zwiemy Miłością, pragnieniem i brakiem –
lękając się, że nie jesteśmy jedynymi ciałami
kochanymi przez wszystkie oblubienice z Kansas City,
całowanymi przez każdego chłopca z Wichita –
Och, a przecież tak wielu łączyło się ze mną w skowycie –
na moście nad Republican River,
zanosząc się bezgłośnym łkaniem
z rozpaczy, że nie ma na to słów –
na nieodśnieżonej bocznej drodze
przerzuconej nad autostradą
szukałem języka,
przejścia ku wam –
gdy wszystko, co powiemy, opłaca się wojnie.
W komunikacyjnej gorączce
przewody drżą nad równiną od Junction City –
pędy autostrady wrastają w bezgraniczne łąki
szosy omijają Abilene i wypadają
na Denver penetrowane przez
weteranów miłości –
aż do Wichita, gdzie głowa McClure’a
eksplodowała dzikim pięknem
na bani, spomiędzy samochodowych foteli,
na zamglonej od neonów ulicy
piętnaście lat temu –
i aż do Independence, gdzie wciąż żyje starzec,
który zgubił bombę niewolącą ludzką świadomość
i czyniącą kosmiczne ciało nawiedzonym domem –
Teraz, przemykając pustymi równinami,
gdzie żaden gigantyczny demon wcielony w maszynę
nie szpeci horyzontu,
gdzie tylko cherlawe sylwetki pni i drewniane chałupy graniczą z nieboskłonem,
wieszczę swe objawienie!
wiecznie powracające odkąd człowiek
przemierza Kansas i wszelkie inne wymiary – Radość
odrodzoną na pogorzelisku wielkiego smutku Boga Wojny!
Osierocony gada ze mną, w bezdomności burego pustkowia milkną
marzenia o kolektywnej Jaźni,
która czyni naród ciałem Wieszczby
wypowiedzianej w Deklaracji Dążenia do
Szczęścia!
Wzywam wszystkie Siły wyobraźni
do siebie w tym wozie, by Wieszczyć,
przybywajcie, wszyscy władcy
człowieczego królestwa, które przychodzi
nagi Shambu Baba skryty pod popiołem
Khaki Baba porastający szaleństwem wśród psów
Dehorahava Baba zawodzący Och jak cierpią, Jak cierpią
Sitaram Onkar Das Thakur nakazujący
wyzwolenie od pragnień
Satyananda wznoszący dwa palce w znaku pokoju
Kali Pada Guha Roy praktykujący jogę w obliczu pustki
Shivananda dotykający piersi i intonujący OM
Srimata Krishnaji z Brindabanu uczący jak powierzyć się guru
William Blake niewidzialny ojciec anglojęzycznych widzeń
Sri Ramakrishna mistrz spoglądania tam
a jeśli tu, to tylko by opłakiwać matkę
Chitanya z ramionami pląsającymi w rozśpiewanych modłach
Chango miłosiernie osądzający nasze ciała
Durga-Ma pokryta krwią
zmywającą nasze wojownicze złudzenia
Tathagata o milionie twarzy przekraczający cierpienie
Hare Krishna zstępujący by zbawić ten wiek bólu
Ofiara Serca przyjęta przez mojego Chrystusa
Allach współczujący
Jahwe sprawiedliwy
wszyscy Oświeceni Książęta Ziemi, wszystkie
przedwieczne Serafiny płonące niebiańskim Pragnieniem, dewowie, jogowie
i święci, wam śpiewam –
nawiedźcie moją osobną obecność
w tym wibrującym kręgu zwanym Kansas,
gdzie podnoszę głos
intonując Mantrę w języku nowej Ameryki,
staję tu, by obwieścić koniec Wojny!
tego Zabobonu Przeszłości! –
i wypowiedzieć słowa stworzenia mej własnej epoki.
Niech zadrży cały kraj
Niech szlocha naród
Niech Parlament uchwala dla przyjemności,
Niech Prezydent podpisuje, bo tak chce –
ustanawiam przewagą jednego głosu to Prawo,
nienazywalną Tajemnicę –
w dzienniku ustaw moich zmysłów,
przyjęte przez aklamację w pierwszym czytaniu
przyjęte z zadowoleniem, objawione
manifest z głębi mej myśli
w natychmiastowym trybie wyobraźni
obejmuję świadomością wszystkie królestwa
Sześćdziesiąt mil od Wichita
blisko El Dorado,
Ozłoconego,
w nadciągającym z mgłą chłodzie
bezludne zbrązowiałe plantacje ciągną się po horyzont
w każdym kierunku
w to zimowe popołudnie, w niedzielę, dzień pański –
Krystalicznie czysta woda spiętrzana w wieży
we Florence
na wzgórzu,
postój na tankowanie i herbatę
Sznur aut na tle wiadomości słanych z poboczy
do ciżby o zabetonowanej myśli
dusząca biała mgła kryje ziemię
a w nagłówku gazety z Wichita
Kennedy naciska na Wietnamczyków w sprawie rokowań
Wojna przeszła,
Słowa spełzające z czasopism porozkładanych w motelu,
istna magia,
Zaklęcia języka używanego
w pomroce dziejów, dziś czarny druk
opinii publicznej
W wiadomościach Sajgon –
Nagłówek Wytrzymuje Ciężki Ostrzał Vietcongu
wciąż cierpią
ci inni
Ostatnie podrygi niosącego ból smoka
mięśnie poszarpane przez kule
oparzone oczodoły
czułego żółtoskórego chłopca w błotnistym okopie
Na tej samej stronie
marines zabili już 256 wzięli do niewoli 31
podczas dziesięciu grudniowych dni operacji Pełnia
Język język
Rzecznik Departamentu Obrony
Język język
straty partyzantów
wzrosły do 100 tam gdzie Pierwsza Dywizja
Kawalerii Powietrznej
Język język
podczas operacji Białe Skrzydło niedaleko Bong Son
Niektórzy z
Język język
Komunistycznych
Język język żołnierzy
są tak zdesperowani
że atakują mimo sześciu lub siedmiu ran postrzałowych
Język język Karabiny Maszynowe M-60
Język język w Dolinie La Drang
na ziemi wprost roi się od pijawek i skorpionów
Wojna skończyła się już tyle godzin temu
Och, wreszcie z radia spływają
niebiańskie inwokacje!
Anielski Dylan śpiewa rzeszom
„twe dzieci z dna na dzień mają cię za nic,
Mario, wpadnij tu, mam czas”
Jego młodzieńczy głos wygładza
niekończące się bure łąki
Jego wrażliwość przeszywa fale eteru,
pokorna modlitwa na każdej częstotliwości,
Język język, a także słodkie dźwięki
Nawet ku tobie,
kosmata nijakości!
Nawet ku tobie,
Burns, rozpaczającemu!
Przyszłość pędzi z piskiem opon
wprost do serca Wichita!
Teraz radio opłakuje klęskę głodu
jeśli nieszczęśni
wyczekują narodzin Człowieka
O amerykański człowieku!
z pewnością nieźle pachniesz
powiada radio
mijając tajemnicze rodziny z migotliwych wież
skupione przy blaszaku na wzgórzu –
to magazyn żywności czy wojskowa fabryka lęków?
Czułe Miasto, och, Hamburgery i stacja benzynowa Skelley’s
światłami karmieni ludzie i maszyny
aluminiowe roboty podstacji elektrycznej z Kansas
ślą sygnały między smukłymi wieżami anten
ponad pustym boiskiem
niedzielnym świtem
do samotnego kiwaka dobywającego ropę z niewiadomego
noc i dzień, niezmiennie
i do fabrycznych płomieni oświetlających wielkie pole golfowe
gdzie zabawia się utrudzony biznesmen
Rozjazd, wyjazdy i zjazdy na wschód od Wichita
Baza Wojsk Lotniczych McConnell
nadgryza Miasto –
światła wznoszą się znad przedmieść
splendory Supermarketu przy Texaco przyćmiewają
lampy otulające Kelloga,
drogocenna zieleń sygnalizacji ulicznej
turkocze po przednich szybach samochodów,
unerwienie Śródmieścia obnażone!
Grona aut nanizane na własne reflektory,
puls kierunkowskazów w spojrzeniach kierowców –
tłoczne ludzkie gniazdo, neonowe widma,
i brzask inicjowałby
codzienny ruch w interesach, ale cóż począć, dziś Dzień Pański –
światła trzech krzyży na zborze Odkupiciela płożą się na trawniku
pamięć o grzechach
i Titsworth oferuje ubezpieczenia wzdłuż ulicy Hydraulicznej
aż do Kostnicy Gwardii De Voora dla niemodnych ciał
ludzkich pojazdów
których nawet z gwarancjami Titswortha nikomu się już nie opchnie –
Jesteś u siebie, podróżny, mijasz fabrykę gazetowego bełkotu
przy stacji pod mostem kolejowym z Douglas
do centrum Wichita, spokojnie wracając
do Hotelu Eaton
To tutaj Carry Nation wypowiedziała wojnę wietnamską
wygrażając swoim paradnie rozjuszonym toporkiem
alkoholom
Tutaj jej furia
uruchomiła wibracje, które spustoszyły Deltę Mekongu
Dumna Wichito! Zadufana Wichito
pierwsza rzuć kamieniem! –
który zamordował mi matkę
zmarłą skutkiem komunistycznej antykomunistycznej psychozy
w psychiatryku dekadę temu
pomstującą na okablowanie płożące się w jej głowie
i na widmowe głosy polityków w powietrzu
deflorujące jej dziewczynkowaty charakter
Wielu innych zginęło lub oszalało
w Wibracji ogarniającej Hydrauliczną
aż do końca Siedemnastej ulicy – dość tego!
Wojna skończona –
choć jeszcze nie dla dusz
więzionych w Czarnuchowie
wciąż usychających z pragnienia białej czułości waszych ciał O córy i synowie
Wichita!



Komentarz:

Tekst oryginału - korzystałem z wersji Wichita Vortex Sutra, którą znaleźć można na stronie Genius, w ogromnej pomieszczonej tam bazie tekstów piosenek (strona była dla mnie też nieocenioną pomocą jeśli chodzi o fachowe krytyczne komentarze do tekstu wiersza - dlatego też w niniejszym post scriptum rezygnuję z wielu objaśnień, zwłaszcza dotyczących personaliów tych, których wspomina Ginsberg, odsyłając czytelnika na stronę). Na ile jest to wersja zgodna z tym, co ukazało się drukiem (poemat po raz pierwszy wydany został w San Francisco w 1968 roku w zbiorze Planet News, dwudziestym trzecim tomie The City Lights Pocket Poets Series) - nie wiem i raczej się nigdy nie dowiem... Przekład publikuję bez starania się o czyjąkolwiek zgodę i pozyskiwania jakichkolwiek praw.

Tytuł - początkowo miała być Wibrująca Sutra (jadąc do Wichita); angielskie słowo "vortex" oznacza oczywiście przede wszystkim "wir", ale też - w głębszym, religijnym sensie - na przykład "czakrę", która emanuje (co ustaliłem w pośpiesznej konsultacji z Maciejem Wielobobem, najlepszym znanym mi osobiście specjalistą od mistyki Wschodu) wibracją. Im bliżej jednak byłem końca (a tłumaczyłem w rytmie podobnym do tego, który zaciążył na powstawaniu wersji oryginalnej - fragmentami, z doskoku, bez przedwstępnego ogarniania całości), tym lepiej rozumiałem, że "wibruje" nie "sutra", lecz miasto Wichita (i nie jest to wibracja pozytywna); dlatego ostatecznie zdecydowałem się na taką składniowo może kulawą, ale chyba najbliższą intencji oryginału zbitkę: "sutra" (czego?) "wibracji" (czego?) Wichity" (sama "wibracja" została zapisana wielką literą w zgodzie z literą tekstu Ginsberga, który w ten sposób podkreśla ważność niektórych pojęć - i osobliwość tę starałem się uszanować w całości tekstu). Ilekroć w tekście będzie się pojawiało tytułowe słowo "vortex", tylekroć będę oddawać je przez coś kojarzącego się z "wibracją'.

"ludu mój" - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten, który mówi u Ginsberga, przemawia z pozycji proroka lub wieszcza, dlatego inwokację "O tender fellows" oddaję nawiązując do doskonale znanej z polskiej kultury lamentacji wielkopostnej Ludu, mój ludu (podobne stylistyczne wariacje na język Biblii, modlitwy czy proroctwa będą tu od czasu do czasu powracać, czasem na prawach sporej translatorskiej dowolności). Oczywiście - mówi tu również szaman (albo też chciałbym, żeby to on mówił), dlatego sformułowanie późniejsze o dwa wersy, "in the moon 100 years ago" tłumaczę jako "sto księżyców temu".

"Och, a przecież tak wielu łączyło się ze mną w skowycie" - w oryginale "O but how many in their solitude weep aloud like me"; pozwalam sobie na grepsiarskie nadużycie i tych, którzy "weep aloud", zamieniam na "łączących się w skowycie" z autorem Skowytu... 

"gdy wszystko, co powiemy, opłaca się wojnie" - w oryginale "almost all our language has been taxed by war". To najprawdopodobniej kluczowy wers dla zrozumienia wywrotowej społecznej siły poematu. Ginsberg nie pisze bowiem wyłącznie manifestu sprzeciwu wobec wojny wietnamskiej - jego intencje sięgają głębiej: ku krytycznej analizie tego, w jaki sposób wojna infekuje wszystkie poziomy naszej komunikacji, naszego egzystowania w przestrzeni kształtowanej przez środki masowego przekazu; nie chodzi tylko o to, że mówimy o wojnie; my mówimy wojną - również wtedy, gdy pytamy dzieci jak im minął dzień w szkole, gdy kupujemy pieczywo, zamawiamy piwo, dyskutujemy o sporcie i pogodzie (to rozpoznanie Ginsberga sytuowałoby go jako antenata refleksji filozoficzno-społecznej Paulo Virillio, Giorgio Agambena czy Jeana Baudrillarda - jako autora niezbyt skądinąd udanej książki Wojny w Zatoce nie było). Z tego punktu widzenia Sutra Wibracji Wichity jest czymś znacznie więcej niż tylko historycznoliterackim dokumentem kontrkulturowego sprzeciwu wobec konkretnej wojennej zawieruchy - okazuje się ponuro aktualna także w Polsce roku 2018, gdzie w każdym miejscu szantażowani jesteśmy dyskursywnym kultem wojny, gdzie nasze codzienne życie podskórnie toczy nowotwór poetyki militaryzmu. Tak główną myśl poematu rozumie właśnie Tomek Bąk - i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się z nim absolutnie zgodzić. I to również w mojej rozmowie z Tomkiem sprzed pół roku pojawił się wątek tego właśnie wersu, o którym teraz mówię - jako szczególnie opornego na wystarczająco "cięte" tłumaczenie. Wymyśliłem to właśnie tak - nie dosłownie, że język jest opodatkowany na cele wojenne, ale że się wojnie opłaca: że jest dla niej zyskowny, ale też, że musi jej spłacać pewien haracz (w tym sensie mówimy, że - na przykład - sprzedawca na szemranym targowisku musi się opłacić lokalnym gangsterom); chodziło mi też o uruchomienie skojarzeń frazeologicznych z formułą prawną znaną doskonale choćby z tak wielu amerykańskich filmów sensacyjnych: "wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie". I właśnie dzięki temu, że Tomek był uprzejmy uznać to moje rozwiązanie za nienajgorsze, zdecydowałem się zmierzyć z Ginsbergiem do końca.

"Denver penetrowane przez weteranów miłości" - w oryginale "Denver filled with old heroes of love": seksualne konotacje związane z użytym tu przeze mnie czasownikiem "penetrować" są jak najbardziej zamierzone. Skądinąd nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Ginsberg dialoguje to ze swoim Skowytem - tam przecież również znaleźć można obszerny passus poświęcony seksualnym wyczynom "N.C, jebaki i adonisa z Denver" (korzystam z własnego tłumaczenia, do odszukania na tym to blogu). A może to po prostu w Denver atmosfera jakoś szczególnie gęsta była od feromonów?...

"która czyni naród ciałem Wieszczby wypowiedzianej w Deklaracji Dążenia do Szczęścia" - oczywiście Ginsberg nawiązuje tu do fundamentalnej dla politycznej tożsamości Stanów Zjednoczonych Deklaracji Niepodległości z 4 lipca 1776, w której czytamy, że wszyscy ludzie - jako że rodzą się wolni i równi - nabywają z samego faktu swego urodzenia "święte i niezbywalne" prawo do "the preservation of life, & liberty, & the pursuit of happiness"; nawiązuje oczywiście w sposób dywersyjnie źródłowy (podobnie jak czynili to agitatorzy ze sceny festiwalu w Woodstock). Ale tak naprawdę nasuwa mi się tu jeszcze jedno skojarzenie - z Hair, musicalem Gerome'a Ragniego i Jamesa Rado z muzyką Galta MacDermota, wystawionym w 1967 roku, a zwłaszcza z jego fenomenalną wersją filmową z roku 1979, wyreżyserowaną przez Miloša Formana. Sprawa wpływu Sutry Wibracji Wichity na libretto Ragniego i Rado jest oczywista i dość dobrze opisana, ale dotyczy cytatów z poematu, które trafiły do songu 3-5-0-0, tymczasem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że i tu jest coś na rzeczy - wszak w śpiewanym przez Nell Carter fragmencie Abie Baby/Fourscore również pojawia się fraza "I tell all man are created equal"... Nie mogąc podczas tłumaczenia Ginsberga opędzić się od natręctwa obrazów z Hair, w odrobinę wcześniejszej frazie, wymierzonej przez poetę w "starca, który zgubił bombę niewolącą ludzkość", czyli emerytowanego prezydenta Stanów Zjednoczonych Harry'ego Trumana, sformułowanie "body universe" przekładam jako "kosmiczne ciało", nawiązując do songu Walking in Space.

"wszyscy władcy człowieczego królestwa, które przychodzi" - rozpoczynające się tu ennumeratio duchowych mistrzów, nauczycieli, bóstw i ich wcieleń wymagałaby być może fachowego objaśnienia, ale chyba nie jest to konieczne, zwłaszcza że chodzi o postaci już to oczywiste, już to ledwie efemerycznie pojawiające się w burzliwym pejzażu metafizycznych poszukiwań kontrkulturowej Ameryki tamtego fascynującego czasu...

"niech prezydent podpisuje, bo tak chce" - u Ginsberga znacznie bardziej dosadnie: pozwala się prezydentowi spełniać swe pragnienie ("let the President execute his own desire"), ale jakkolwiek bym tego nie tłumaczył, nie mogłem pozbyć się natręctw związanych z aktualną sytuacją w Polsce, gdzie Prezydent jakże często odgrywa rolę wyłącznie Pierwszego Sygnatariusza niemal wszystkiego, co zostanie wykoncypowane przez jego partię... Dominacja "legislacyjnych" metafor w tym fragmencie to moja osobista licentia poetica, podobnież zamiana amerykańskiego Kongresu na znacznie bardziej polski Parlament.

"a w nagłówku gazety z Wichita" - tu właśnie zaczyna się najbardziej może przejmujący passus poematu, w którym Ginsberg najmocniej pokazuje, na czym polega owo "opłacanie się wojnie wszystkiego, co powiemy"; chcąc pokazać możliwie najbardziej radykalnie, w jaki sposób mówienie o wojnie staje się mówieniem wojną, tłumaczę na przykład sformułowanie "Headline Surrounded Vietcong Charge Into Fire Fight" w poetyce radykalnej jukstapozycji, jako gramatycznie dwuznaczne "Nagłówek Wytrzymuje Ciężki Ostrzał Vietcongu", celowo rezygnując z łagodzącego rozbudowania typu "w nagłówku informacja o tym, że Vietcong..." 

"Anielski Dylan śpiewa rzeszom" - cytat z pieśni Boba Dylana Queen Jane Approximately oczywiście podaję w kongenialnym tłumaczeniu Filip Łobodzińskiego, które znaleźć można w wydanym przez Biuro Literackie Dusznym kraju (wiersz poety figuruje tam pod tytułem Maria mniej więcej). Skądinąd, kiedy myślałem o nazwaniu głosu Dylana "youthful", jak chce tego Ginsberg, uświadomiłem sobie, że duża część siły songów noblisty to właśnie sprawa tego mocnego, czystego, jasnego, wiecznie "młodzieńczego" śpiewu... 

"z pewnością nieźle pachniesz" - to już niemal na pewno zbyt daleko idące skojarzenie, ale czytając to "you certainly smell good", nie mogłem pozbyć się powidoku tej fenomenalnej sceny z Czasu apokalipsy Francisa Forda Coppoli, w której pułkownik Kurtz czyta zamkniętemu w blaszanej celi ("Quonset-hut" pojawia się też u Ginsberga trzy wersy dalej) kapitanowi Willardowi wyimki z amerykańskich czasopism, w których znajduje się też opinia jakiegoś oficjela, wedle której sytuacja na froncie się poprawia, bo w Wietnamie coraz lepiej pachnie... "A tobie jak tutaj pachnie, Willard?", złowieszczo pyta na odchodne Kurtz...

"wygrażając swym paradnie rozjuszonym toporkiem" - miałem sporo kłopotów z tym "angry smashed ax" Carry Nation, kuriozalnej aktywistki społecznej z końca XIX wieku, którą Ginsberg zdaje się utożsamiać z najgłębiej zinterioryzowanym duchem amerykańskiego obskurantyzmu (w końcu jesteśmy w Kansas, bastionie konserwatywnego, tradycjonalistycznego, republikańskiego etosu Stanów Zjednoczonych, którego fenomenu próbował dociec choćby Frank Thomas w swej ważnej - i, jak się okazało po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA, wieszczej  - książce Co z tym Kansas?). Zdecydowałem się na przysłówek "paradnie", który w moim odczuciu podkreśla jednocześnie patos i groteskowe przerysowanie.

"deflorujące jej dziewczynkowaty charakter" - erotyczne konotacje takiego tłumaczenia czasownika "besmiriching" są zamierzone. Nie po raz pierwszy skądinąd w poezji Ginsberga szpital psychiatryczny staje się metaforą opresyjnego systemu przymusowego normalizowania niepokornych (Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu Michela Foucaulta ukazuje się w podobnym momencie, w którym Ginsberg podejmuje swą odyseję Greyhoundem na Południe) - a i pozostałym bitnikom takie myślenie było nieobce, dość wspomnieć o Locie nad kukułczym gniazdem Kena Keseya...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz