czwartek, 29 lutego 2024

Livro do sossego (1)

Zdjęcia z mojego pierwszego w życiu pobytu w Portugalii miały - jakżeby inaczej! - służyć lansowaniu się na Instagramie. 

Ale pielęgnuję w sobie takie dziwne zaburzenie (w końcu podobno każdy ma jakieś, choćby śladowe, zachowania ze spektrum autyzmu), że jak na Instagrama, to tylko czarno-białe i z "prawdziwego" aparatu, nie z telefonu. No i co począć: jak tylko zaraz po przyjeździe do Lizbony, w mieszkaniu przy Calçada dos Barbadinhos, wypakowałem z walizki "prawdziwy" aparat, okazało się, że sczezł, nieodwołalnie niczym portugalskie imperium kolonialne. 

Po pierwszym rozgoryczeniu pomyślałem zresztą, że może to i lepiej - może dzięki temu uda mi się widzieć lepiej, w większym skupieniu i w czystszej doświadczalności, bez przymierzania wszystkiego do kadru. A to, co jednak udało mi się złapać w obiektyw smartfona - będzie się ukazywało w kilku odsłonach właśnie tutaj.

Moim przewodnikiem po Portugalii była (co też chyba nie jest jakoś szałowo oryginalne) Księga niepokoju Fernanda Pessoi (czy może raczej Bernarda Soaresa, lizbońskiego pomocnika księgowego, jednej z tak licznych powołanych przez Pessoę do życia heteronimicznych tożsamości), pięknie przyswojona polszczyźnie przez Michała Lipszyca. Dlatego też obrazkom będą towarzyszyć słowa Pessoi/Soaresa/Lipszyca - co będzie pewnym nadużyciem, wszak bezbrzeżnie smutny prozatorski poemat panów Fernanda/Bernarda/Michała traktuje o Lizbonie, a ja fotografowałem i w Lizbonie, i w Porto, i w Coimbrze... Trudno, niech tak będzie: dla mnie Księga niepokoju rezonowała z całą Portugalią, którą widziałem.

A sama Portugalia, zawsze zachwycająca, sprowadziła na mnie - odwrotnie niż stoi w tytule dzieła wielkiego pisarza - spokój, nawet wtedy, kiedy mnie oszołamiała, wprawiała w ekscytację, czasem irytowała (bo Portugalia - pogodnie smutna, dumna bez francuskiej lub angielskiej megalomanii, wyciszona i introwertyczna - nie łasi się do turystów i owszem, potrafi zirytować, ucząc jednocześnie cierpliwości, pokory i dystansu). Dlatego tytułuję to swoje foto-story Livro do sossego, "księgą spokoju". Zresztą - nie znam portugalskiego, więc nie jestem tak do końca pewny, czy sossego to poprawny antonim do desassossego Pessoi, "niepokoju". Ale chyba tak.

Zresztą - nieważne. Niech już nastąpią słowa Pessoi/Soaresa/Lipszyca i moje obrazki.

***

"Zapach odpływu, lekki jak początek, uniósł się znad Tagu i niechlujnie rozproszył po obrzeżach Baixy. Mdlił odświeżająco, niosąc ze sobą skostniałą drętwotę letniego morza. Czułem życie w żołądku, a mój węch znalazł się za moimi oczyma. Wywyższone, rozwiane chmury spoczywały w nicości, w szarości rozsypującej się w fałszywą biel. Atmosfera kryła w sobie groźbę tchórzliwego nieba, jakby groźbę niesłyszalnej burzy złożonej tylko z powietrza.
W samym locie mew była jakaś stagnacja. Wydawały się lżejsze od powietrza, przez kogoś w nie rzucone. Nic nie dusiło. Wieczór zapadał nad naszym niepokojem, odświeżający wiatr nie zamierał."