niedziela, 15 grudnia 2013

...zawsze są wolne

Wiersze zawsze są wolne. Taki tytuł nosiła wydana kilka lat temu przez wrocławskie Biuro Literackie, przetłumaczona i zredagowana przez Bohdana Zadurę antologia poezji ukraińskiej. Nie mogę nie myśleć teraz o tej frazie - teraz, gdy bardzo chciałbym zrobić coś, żeby z kijowskim Majdanem nie łączył mnie tylko mróz.

Pewnie to trochę kwestia wspólnictwa krwi... w końcu jestem w jednej czwartej stamtąd: moja babcia ze strony mamy pochodziła z samego serca Kozaczyzny; pragnąłbym, aby przedziwna i piękna historia miłości jej i dziadka była paradygmatem wszelkiej opowieści o Polsce i Ukrainie. Boli mnie, że tak nie jest. I z tego bólu odrywam się od wszystkiego innego, od jednej i od drugiej pracy, od zajmujących wielką część mnie myśli o błogosławieństwie, o którym - daj Boże - będę tu pisał za czas jakiś; odrywam się, by w ostrym słońcu ostatnich jesiennych dni i w ogłupiającej mgle tych najdłuższych w roku nocy słać swój słaby głos w przestrzeń, licząc, że jakieś jego echo metafizyczną siłą mej woli dotrze właśnie tam.

Czy jest to tekst polityczny? I tak, i nie. 
Nie - bo chciałbym uniknąć mówienia braciom Ukraińcom: zróbcie tak, nie róbcie inaczej; stawiajcie na Kliczkę, nie wierzcie Janukowyczowi; wspierajcie Tymoszenko, nie wspierajcie Jaceniuka (albo na odwrót). Tego nie powiem: raz dlatego, że wierzę, iż ukraińskie społeczeństwo dojrzało do dokonywania samodzielnych wyborów, czego dowód dało kilka lat temu, w tamten pomarańczowo gorący czas, gdy zmusiło na poły totalitarną władzę do respektowania reguł gry w demokrację (inna rzecz, że wielką tragedią tego narodu jest niemożność wyboru kogokolwiek, kto na wybór zasługiwałby); dwa - bo wszelkie pouczanie skażone byłoby grzechem pryncypialności, a tego w naszym widzeniu Ukrainy było od czasów pierwszej Rzplitej aż nadto. I kończy się to zawsze tym, co Piłsudski miał do powiedzenia internowanym po traktacie ryskim, haniebnie oszukanym przez Polaków ukraińskim oficerom: "Ja was przepraszam, panowie. Ja was bardzo przepraszam, tak nie miało być".
Ale oczywiście jest to tekst polityczny - w tym sensie, że wyrasta z tego rozumienia polityki, które dziś zostało doszczętnie ugnojone, a które w starożytnej Grecji oznaczało zatroskanie o dobro polis, wspólnoty. Bo wierzę, że z Ukraińcami dzieli nas tak wiele, że możemy zdobyć się na zuchwałość próby przekroczenia morza krwi i pogardy. Wierzę, wierny temu, co 28 marca 1848 w Rzymie Adam Mickiewicz ogłosił jako ostatni, piętnasty punkt swego Składu zasad: "Pomoc polityczna, rodzinna, należna od Polski bratu Czechowi i ludom pobratymczym czeskim, bratu Rusowi i ludom ruskim". O moim najgłębszym doświadczeniu bliskości z bratem Czechem pisałem tu już latem aż nadto - a teraz patrzę na słowo wieszcza i nie po raz pierwszy myślę, że gdybyśmy tego całego Mickiewicza mniej uwielbiali, a częściej czytali i lepiej rozumieli, to wszystkim nam wyszłoby to na zdrowie. No bo mądrze napisał: "pomoc" ma być "polityczna", ale płynąca z tego, że takie jest zobowiązanie "rodzinne" względem "pobratymca". Właśnie: zobowiązanie - ta "pomoc" jest "powinna"... Wychodzi to naprzeciwko zgrozie, która ogarnia mnie, gdy czytam komentarze pod sieciowymi doniesieniami o tym, co dzieje się w Kijowie: krwiste gówno leje się jeszcze gęściejszą strugą niż kiedykolwiek - poczucie wyższości bękarciego pomiotu dawnych sarmackich sahibów, z których każdy czuje się wymordowany przez UPA i z wielkim znawstwem pierdoli coś (ja was przepraszam, czytelnicy; ja was bardzo przepraszam, takiego słowa być nie powinno, ale jedynie ono daje miarę jakości z mdłościami charakteryzowanego dyskursu) o żebrakach, złodziejach, łapówkarzach, banderowcach. A przecież Mickiewicz także musiał przekroczyć granicę nienawiści wobec tego, co rosyjskie i ruskie, a co wówczas było dla Polaka zaborcze, wrogie i ciemiężące (jasne, miał na to swoją dialektykę bratniego ludu ruskiego i złowieszczego carskiego Molocha - dialektykę może i nazbyt wysubtelnioną, ale przecież o wiele mądrzejszą niż imperialne słowianofilstwo Dostojewskiego, którego genialny powieściopisarski umysł tak często błądził po bezdrożach demonicznego szaleństwa). Dlatego z taką złością patrzę, jak na Majdanie ukraińscy narodowcy głoszą chwałę Stepana Bandery - i myślę sobie, ile jeszcze wody w Wiśle i Dniestrze będzie musiało upłynąć, nim wreszcie staniemy wobec siebie w prawdzie, nim pojmiemy, że za tych naszych antenatów, którzy przez wieki działali w sprawie polsko-ukraińskiej, znacznie częściej musimy się wstydzić, niż być dumnymi. Oni - za wołyńskich ludobójców z UPA, my - za wieki traktowania wschodnich rubieży jako zamieszkanych przez niewolnych podludzi, za magnackich rzeźników topiących kolejne kozackie i ruskie zrywy w ogniu i jusze.
No i jeśli jest to tekst polityczny, to z jednego jeszcze powodu: prezydent Janukowycz, owszem, wybrany został w demokratycznych wyborach - stąd niektórzy samozwańczy kanapowi doradcy z Polski (i nie tylko) mówią, że powstrzymywanie buntów na Ukrainie jest demokratycznej władzy prawem, że nikt nie może stanowić porządków w państwie drogą rozruchów. Na to odpowiedź jest krótka: tak, władza winna dbać, by uliczna przemoc nie stała się prawem; ale jeśli w imię tego władza z dziką brutalnością napada przed świtem na śpiących w namiotach demonstrantów, jeśli za najlepszą obronę uznaje atak, jeśli ucieka się do pomocy chuligańskich bojówek, które wspomagają jej działanie terrorem - to taka władza, choćby nie wiem jak demokratycznie wybrana, traci legitymację do sprawowania urzędu. I nie ma znaczenia, czy ma przeciwko sobie dziesięciu, czy milion niezadowolonych - nic nie rozgrzesza obrony demokratycznie zdobytego urzędu drogą metod innych niż demokratyczne właśnie, tak jak względny dobrobyt w Chile za rządów Augusto Pinocheta w niczym nie zmienia faktu, że Pinochet był wampirycznym mordercą.

Ale jednak polityka na bok. Bo zanim przyjdzie nam (choćby tylko w myślach) spotkać się z braćmi Ukraińcami, by zapytać: co u was? I dalej: czy aby na pewno wasza droga jest najlepsza, jaką mogliście wybrać? No więc zanim to wszystko, zanim zaczną się pytania, sugestie, wątpliwości - trzeba zakrzyknąć do zdarcia gardła: jesteśmy! Można też - by pozostać konsekwentnym - znów wołać tym przeklętym Mickiewiczem, że "wasze cudzoziemskie twarze mają obywatelstwa prawo w mych marzeniach", że krzyczy się w imię nadziei, iż krzyki te "zwiastują wolność, jak żurawie wiosnę". Ważne, żeby krzyczeć - najlepiej widząc pojedyncze twarze (choćby nawet były to twarze tych, których rozpacz i frustracja popychają do szaleńczej wiary w wierność tradycji OUN); bo nie wiem - może tam jest ktoś z mojej dalekiej, nigdy dobrze nie rozpoznanej rodziny?... A już na pewno są tam ci, z którymi teraz mi najbliżej - znakomici ukraińscy pisarze: Jurij Andruchowycz, który już dawno powinien dostać Nobla, Serhij Żadan, przy którego Depeche Mode albo Big Macu śmiałem się tak gorzko. I prawdę powiedziawszy, wszystko to, co tu napisałem, napisałem wyłącznie z myślą o nich.

"Nikt bowiem nie jest nieodwracalnie stracony i wielu poetów nadal pisuje kredą na ścianach komisariatów na południu, północy, zachodzie i wschodzie tej ohydnej, przecudownej ziemi" (Julio Cortázar, W osiemdziesiąt światów dookoła dnia).

1 komentarz:

  1. Dobrze się czytało. Aż szkoda, że nie mam nic więcej do napisania, bo i tematu działań na Ukrainie nie znam za dobrze.

    OdpowiedzUsuń