"Wokół placu brzęczą i pomrukują tramwaje niczym żółte, olbrzymie, ruchome pudełka zapałek, w które dziecko zatknęło pod kątem spaloną zapałkę, żeby udawała maszt. Startując, gwiżdżą głośno i metalicznie. Gołębie wokół stojącego pośrodku pomnika są jak czarne okruchy, poruszające się, jakby rozpraszał je wiatr. Grube, stawiają cienkimi nóżkami swoje kroczki."
ryba z roku konia. kot z cheshire palący fajkę. ostatnia jaskółka jesieni. z estonii do czech w osiemdziesiąt światów dookoła dnia.
sobota, 23 marca 2024
czwartek, 14 marca 2024
Livro do sossego (3)
"Wszystkie ruchy i zamiary życia, od zwykłego funkcjonowania płuc po budowanie miast i obwarowywanie imperiów, uważam za senność, za rodzaj snu lub odpoczynku, zażywanego mimowolnie w przerwie między jedną rzeczywistością a drugą, między jednym a drugim dniem Absolutu."
sobota, 9 marca 2024
Livro do sossego (2)
"Część miasta migająca na wschodzie wznosi się niemal w fałszywym pionie, szturmując statycznie Zamek. Blade słońce zdobi mglistą pozłotą tę nagłą nawałę domów, która je przesłania. Niebo ma barwę pobielonego wilgotnie błękitu. Może wczorajszy deszcz dziś się powtórzy, będzie jednak lżejszy. Wiatr zdaje się wiać ze wschodu, może dlatego, że niesie lekki zapach dojrzałej zieleni - zapach pobliskiego parku. Po wschodniej stronie placu jest więcej nietutejszych. Jak dywanowa salwa stalowe żaluzje zatrzaskują się u góry: nie wiem, dlaczego takim zwrotem oddaję ten dźwięk. Może dlatego, że brzmią tak głośno wtedy, gdy się zatrzaskują, a teraz są podnoszone. Wszystko się wyjaśnia."
czwartek, 29 lutego 2024
Livro do sossego (1)
Zdjęcia z mojego pierwszego w życiu pobytu w Portugalii miały - jakżeby inaczej! - służyć lansowaniu się na Instagramie.
Ale pielęgnuję w sobie takie dziwne zaburzenie (w końcu podobno każdy ma jakieś, choćby śladowe, zachowania ze spektrum autyzmu), że jak na Instagrama, to tylko czarno-białe i z "prawdziwego" aparatu, nie z telefonu. No i co począć: jak tylko zaraz po przyjeździe do Lizbony, w mieszkaniu przy Calçada dos Barbadinhos, wypakowałem z walizki "prawdziwy" aparat, okazało się, że sczezł, nieodwołalnie niczym portugalskie imperium kolonialne.
Po pierwszym rozgoryczeniu pomyślałem zresztą, że może to i lepiej - może dzięki temu uda mi się widzieć lepiej, w większym skupieniu i w czystszej doświadczalności, bez przymierzania wszystkiego do kadru. A to, co jednak udało mi się złapać w obiektyw smartfona - będzie się ukazywało w kilku odsłonach właśnie tutaj.
Moim przewodnikiem po Portugalii była (co też chyba nie jest jakoś szałowo oryginalne) Księga niepokoju Fernanda Pessoi (czy może raczej Bernarda Soaresa, lizbońskiego pomocnika księgowego, jednej z tak licznych powołanych przez Pessoę do życia heteronimicznych tożsamości), pięknie przyswojona polszczyźnie przez Michała Lipszyca. Dlatego też obrazkom będą towarzyszyć słowa Pessoi/Soaresa/Lipszyca - co będzie pewnym nadużyciem, wszak bezbrzeżnie smutny prozatorski poemat panów Fernanda/Bernarda/Michała traktuje o Lizbonie, a ja fotografowałem i w Lizbonie, i w Porto, i w Coimbrze... Trudno, niech tak będzie: dla mnie Księga niepokoju rezonowała z całą Portugalią, którą widziałem.
A sama Portugalia, zawsze zachwycająca, sprowadziła na mnie - odwrotnie niż stoi w tytule dzieła wielkiego pisarza - spokój, nawet wtedy, kiedy mnie oszołamiała, wprawiała w ekscytację, czasem irytowała (bo Portugalia - pogodnie smutna, dumna bez francuskiej lub angielskiej megalomanii, wyciszona i introwertyczna - nie łasi się do turystów i owszem, potrafi zirytować, ucząc jednocześnie cierpliwości, pokory i dystansu). Dlatego tytułuję to swoje foto-story Livro do sossego, "księgą spokoju". Zresztą - nie znam portugalskiego, więc nie jestem tak do końca pewny, czy sossego to poprawny antonim do desassossego Pessoi, "niepokoju". Ale chyba tak.
Zresztą - nieważne. Niech już nastąpią słowa Pessoi/Soaresa/Lipszyca i moje obrazki.
***
"Zapach odpływu, lekki jak początek, uniósł się znad Tagu i niechlujnie rozproszył po obrzeżach Baixy. Mdlił odświeżająco, niosąc ze sobą skostniałą drętwotę letniego morza. Czułem życie w żołądku, a mój węch znalazł się za moimi oczyma. Wywyższone, rozwiane chmury spoczywały w nicości, w szarości rozsypującej się w fałszywą biel. Atmosfera kryła w sobie groźbę tchórzliwego nieba, jakby groźbę niesłyszalnej burzy złożonej tylko z powietrza.
W samym locie mew była jakaś stagnacja. Wydawały się lżejsze od powietrza, przez kogoś w nie rzucone. Nic nie dusiło. Wieczór zapadał nad naszym niepokojem, odświeżający wiatr nie zamierał."