Mojej Polsce, na setne urodziny jej niepodległości
O mojej Polsce dwa wersy napisał Tadeusz Peiper - i tych trzynaście słów to summa mojego patriotyzmu, moich patriotycznych pragnień i wyzwań. Wiersz zatytułowany jest Powojenne wezwanie, a ukazał się po raz pierwszy w debiutanckiej książce poetyckiej Peipera, zatytułowanej A i wydanej w Krakowie w 1924 roku (choć - jeśli wierzyć autorowi - znajdują się tu wiersze pisane już dekadę wcześniej). Owe dwa wersy brzmią: "Była niegdyś od morza do morza, / dziś być musi od dłoni do dłoni". Wszystko, co teraz napiszę, jest próbą sprywatyzowania tych dwóch linijek.
O mojej Polsce w pieśni Źródło tak śpiewał Jacek Kleyff: "nie fetysz granic mnie tu trzyma, / lecz miejsca i w tych miejscach przyjaźń". Tak, właśnie tak, po stokroć i tysiąckroć: moja Polska to miejsca, w które wrosłem - miałem może siedemnaście, może osiemnaście lat, gdy Ł. powiedział mi, że jestem cholernie mocno ukorzenionym drzewem, i rzeczywiście, moim żywiołem jest ziemia, jestem zwierzęciem tellurycznym. Pewnie dlatego z taką nieufnością podchodzę do wszelkich internacjonalizmów (zarówno tych prawicowych, jak i lewicowych) - choć oczywiście moja Polska jest też bezgraniczna: do dziś ogarnia mnie wzruszenie, gdy bez zatrzymywania się mijam nawiedzone więzienne ruiny punktów odprawy paszportowej, wierzę w wolność przepływu ludzi, idei i pieniądza. Ale też Polska to dla mnie coś biologicznego, organicznego, to kończyna, po odcięciu której odczuwałbym dotkliwy fantomowy ból, to nieznośny ciężar koniecznych powrotów. I - raz jeszcze wracam do Kleyffa - moja Polska to ludzie.
Moja Polska nie wstydzi się za oligarchię magnacką, za pańszczyznę i za traktowanie ludności ruskiej, za Targowicę, za Niewiadomskiego i Berezę Kartuską, za Jedwabne, Kielce i Akcję Wisła - bo potrafi się do tego wszystkiego otwarcie przyznać. I ta odwaga przyznania się daje jej prawo, by pamiętać Wołyń i domagać się za niego przeprosin. Moja Polska - przeproszona - będzie miała w sobie siłę, by wybaczyć Wołyń.
Moja Polska śpiewa - Trenami, Dziadami, Panem Tadeuszem, Anhellim, Potopem i Lalką; śpiewa Micińskim, Berentem, Leśmianem, Przybosiem, Schulzem i Gombrowiczem; Miłoszem i Watem; śpiewa Ficowskim, Miłobędzką, Świrszczyńską, Stachurą i Wojaczkiem; śpiewa komiksami Baranowskiego (Tadeusza); śpiewa Sosnowskim, Stasiukiem, Tokarczuk, Bargielską, Słomczyńskim (Szymonem), Górą i Rybą.
Moją Polskę namalowali mi Malczewski, Weiss, młodszy Gierymski, Witkacy, Wróblewski i Nowosielski. Płoną a nie spalają się sztandary mojej Polski u Hasiora.
Moja Polska sprawiła, że nie przejdzie mi przez gardło duma z tego, że jestem Polakiem. Po pierwsze - żadna w tym moja zasługa. Po drugie - dumny mogę być tylko z tego, co sam zrobiłem: z tych paru podróży na granicy zdrowego rozsądku; z tego, jakim byłem ongiś drużynowym; z doktoratu; z kilku spośród tych kilkudziesięciu tekstów, które napisałem; z tego, że po trzydziestce znalazłem w sobie siłę, by zająć się (nie całkiem bez powodzenia) sportem; z tego, co udało mi się dobrego zrobić dla moich uczniów i dla książek Biura Literackiego; z kilku litrów oddanej honorowo krwi; z posadzonych w społecznym ogrodzie roślin, z niejedzenia mięsa i niekupowania ubrań na rynku pierwotnym; z tych wszystkim protestów, w których odważyłem się wziąć udział; z wszelkiej pomocy, której udzieliłem; z szacunku i przyjaźni, które sobie zaskarbiłem; z tego, jak zdrowi, nad wiek rozwinięci i pogodni są moi synowie; z tego, że do dziś potrafię rozśmieszyć do łez moją żonę (moja rodzina to ta najbardziej moja Polska). Ale z tego, że jestem Polakiem - nie. Wolę wdzięczność.
Bo moja Polska to ci wszyscy, którzy pracowali i walczyli po to, bym teraz pisał o mojej Polsce - a midichloriany ich astralnej obecności buzują w moich żyłach i tętnicach (tak jak nie wykorzenię się z mojej ziemi, tak nie wykrwawię z siebie duchów tych, którzy mnie poprzedzili). A przecież pod Grunwaldem śpiewano Bogurodzicę po to, bym mógł prowadzić drużynę harcerską; umierano pod Monte Cassino i pod Lenino, w Powstaniu i w Getcie w imię tego, żebym sobie trenował capoeira; ruch egzekucyjny szlachty w XVI wieku ustalił, że mam prawo praktykować jogę; w Konstytucji 3 Maja zapisano, że mogę być wegetarianinem; Aleksander Wielopolski starał się powstrzymać powstanie styczniowe dla dobra moich dzieci; dwudziesty drugi z dwudziestu jeden postulatów Sierpnia głosił, że mogę jechać pociągiem z Gdyni, a architekci Gdyni i Nowej Huty zaplanowali mi miejsce do pracy w redakcji biBLioteki; legiony Piłsudskiego maszerowały na północ po to, by mogły powstać second-handy; w 1905 roku stawiano barykady na ulicach Łodzi, by bronić mojego prawa do uczenia języka polskiego; mimo całego żalu, jaki mam do Lechów (Wałęsy i Kaczyńskiego), do Walentynowicz i Michnika - nie mogę nie być im wdzięczny za danie mi szansy napisania pracy doktorskiej.
Moją Polskę słyszę w koncertach skrzypcowych Szymanowskiego, w nokturnach Chopina i w III Symfonii Góreckiego; słyszę ją na płytach Enigmatic, Człowiek jam niewdzięczny, Marionetki i Aerolit Niemena, Blues i Ogień Breakoutu, Droga za widnokres Grechuty. Wykrzykują ją Brygada Kryzys, Dżem, Dezerter, Armia, Kult, Pustki, Mgła i Lao Che, wyśpiewują Osjan i Orkiestra św. Mikołaja. Skandują ją Taco Hemingway i donGURALesko. Nucą Jackowie (Kaczmarski i Kleyff), Wolna Grupa Bukowina, Demarczyk, Bez Jacka i Czyżykiewicz. Improwizują na jej temat Możdżer, Stańko, Miłość, Komeda i Mencel.
Moja Polska to pogodny jesienny poranek, kiedy mgła i słońce rozniecają poświatę w jesiennych liściach pokrywających nowohuckie aleje; to łany przebiśniegów i kaczeńców zasnuwające podmokłe łąki, z których dopiero co wycofał się kapryśny przedwiosenny Dunajec; to zapach wilgotnego lasu, dymu z pieca, drewnianych ścian, zakurzonych koców i sienników w schronisku pod Niemcową; to cerkwiska, cmentarze Jurkoviča, omszałe łemkowskie krzyże i zdziczałe drzewa owocowe nanizane na somnambuliczne sznury dróg w dolinach Beskidu Niskiego; to wschodnie urwiska Halicza, tak nieoczekiwane, że przez ułamek sekundy można uwierzyć w płaskość Ziemi; to tęcze uwięzione we wnętrzu świdnickiego Kościoła Pokoju; to syreny wyjące na pamiątkę Godziny W w Karpaczu, od których żałobnego dźwięku jednym rytmem kołyszą się zbocza Karkonoszy i ściany Wangu; to sine niebo przedświtu oddzielone od niebieskawego śniegu jednolicie czarną krechą drzew Puszczy Białowieskiej, od której odłączają się pierwszy, drugi, siódmy i dwunasty ciemny punkt: żubry wychodzące na żerowanie w pozostawionych przez gospodarzy stogach; to rozepchnięte wiatrem znad morza ulice Gdyni, kompletnie puste o czwartej rano, gdy niosę na barana mojego starszego syna; to bociany, jaskółki, gawrony, wiewiórki i bezdomne koty; to płoty w Mięćmierzu i jeziora, którymi pocętkowane są lasy wokół Gorzowa Wielkopolskiego.
Moja Polska wierzy w Boga i w materializm historyczny, we Friedmana i w Deborda; moja Polska to moi znajomi i przyjaciele, którzy kupują koszulki z Surge Polonia i którzy głosują na Razem, którzy czytają "Do Rzeczy" i "Krytykę Polityczną"; moja Polska pielgrzymuje na Jasną Górę i chodzi na parady równości; moja Polska mówi po ukraińsku w recepcjach hotelowych i podczas sprzątania cudzych mieszkań; moja Polska to Hindusi i czarnoskórzy palący papierosy pod szklanymi domami korporacji; moja Polska pali chanukowe świece w snobistycznych klubach Kazimierza i modli się w meczecie w Kruszynianach.
Moja Polska to chrześcijaństwo - nie to purpurowe, wegetujące w skansenie sojuszu tronu z ołtarzem, lecz to od nieopisanej w żadnym świętym piśmie ikonicznej tajemnicy Jezusa Frasobliwego; i to od maryjnego matriarchatu, w którym spod pięknego oblicza Madonny czule wyzierają rysy sierpniowej Marzanny i lutowej Dziewanny.
Moja Polska to klątwa romantyzmu i baroku, to nieuświadomione, traumatyczne pragnienie oświecenia i pozytywizmu; moja Polska to niespełnione sny Norwida, Żeromskiego, Wyspiańskiego, Brzozowskiego i Nałkowskiej; najważniejszą książką, jaką w ostatnich stu latach napisała moja Polska, są trzy tomy Dzienników Gombrowicza.
Grzegorz Wróblewski - obywatel Galaktyki - powiedział Rafałowi Gawinowi (cytuję za esejem Wróblewskiego Miejsca styku) tak: "Moja Ziemia jest chyba w dowolnym punkcie globu, w momencie kiedy i ja tam przebywam... Mieści się we mnie, w moich paznokciach."
Gdziekolwiek i kiedykolwiek przebywam - jestem w Polsce.
Jej ziemia pod moimi paznokciami.